A także o czym rozmawiały Ukrainki podczas
kanonizacji, czemu w Rzymie zamiast Rzymian witają Polaków Rumuni, o polskich
wyludnionych miastach i o tym, dlaczego nie warto pielgrzymować wtedy, gdy
pielgrzymują wszyscy inni.
Na początek kilka informacji – na samą kanonizację w sposób zorganizowany
pojechać się praktycznie nie dało. Jeśli nie jest się autostopowiczem,
podróżnym ze sprawnym samochodem i mnóstwem odwagi albo wycieczką kleryków,
można było zaakceptować jedynie fakt, że z wyjazdem do Rzymu wiąże się
zwiedzenie całych katolickich Włoch w czasie krótszym niż tydzień. Niemożliwe?
No właśnie.
Przebrnąć przez Włochy
Jest kilka głównych punktów, które
pielgrzymi we Włoszech „zaliczają”: Asyż – od św. Franciszka, San Giovanni
Rotondo – od św. Ojca Pio, Manopello –
od Świętego Oblicza, Loreto – od tzw. Domku Matki Boskiej. Oprócz tego Wenecja,
Gargano – od Michała Archanioła, sklep monopolowy w San Marino, Rzym no i
Watykan. Pomieszanie z poplątaniem.
Nam też, w nieco tylko uboższej wersji, zaserwowano taki koktajl –
przeżycia duchowe, którymi można by obdzielić cały Rok Liturgiczny, skumulowane
w paru dniach. Zdarzało się, że jednego dnia byliśmy w kilku miejscach, a tam: szybka
modlitwa przed świętą relikwią, figurą czy obrazem, szybkie oprowadzanko po
muzeum, szybkie pamiątki lub szybkie jedzenie i dalej. I tak ciągle. Czy da się
w takich warunkach przeżyć głęboko to, co się widzi?
Tak. Ale jest jeden warunek – uprzednio należy się duchowo przygotować, a
więc poprzedzić pielgrzymkę duchową lekturą, dowiedzieć się więcej o miejscach,
które będzie się nawiedzało. Tylko wtedy serce ludzkie jest w stanie odczuć coś
więcej w tym jednym momencie pomiędzy oglądaniem wystawki a kupowaniem pamiątek.
Oczy i uszy pielgrzyma muszą być ciągle otwarte na to, co Duch Święty zsyła.
Tylko wtedy można przeżyć głęboko spojrzenie w oczy Chrystusa z Wizerunku,
który był świadkiem jego Zmartwychwstania. Spojrzenie, na które ma się tylko
kilka minut. Tylko wyłączając aparat fotograficzny i kamerę można naprawdę
porozmawiać z Ojcem Pio przy jego relikwiach – przyjrzeć się twarzy człowieka,
który był tak wielkim sługą Chrystusa.
Jeśli nie lubisz ciszy,
nie stać cię na zgaszenie choć na sekundę kamery, nie odpuścisz obiadu kosztem
indywidualnej modlitwy – zostań w domu.
Ludzie, ludzie!
Przed wydarzeniami takiej rangi jak
kanonizacja Jana Pawła II i Jana XXIII, Rzym i całe Włochy pełne są ludzi. Nie
wszyscy są typowymi pielgrzymami – spotkać można pary z psami, zaszumiaczy,
którzy zakłócają modlitwę wykrzykiwaniem różnych haseł, lesbijki i gejów
porozsiadanych przy bazylikach, patrzących z politowaniem na chusty z Matką
Boską. Mało kogo można zapytać o drogę, bo mało kto zna Rzym – ze słów naszego
przewodnika wynikało, że mieszkańcy Rzymu na czas takich spędów zwyczajnie
wyprowadzają się z Wiecznego Miasta. Trudno im się dziwić – ceny wzrastają,
bałagan na ulicach, korki. Tymi, którzy witają pielgrzymów, są Rumuni. Sprzedają
oni arsenał parasolek, okularów przeciwsłonecznych, laserów, map. Inni z nich
kradną co popadnie w metrze, inscenizując uprzednio bójkę w celu odwrócenia
uwagi podróżnych. Chaos.
W innych miejscach Włoch nie jest
lepiej – no bo skoro już się w tym pięknym kraju jest, to trzeba wszystko „zaliczyć”
i wszystko obfotografować. W ten sposób każde miejsce kultu zmienia się w żer
dla turystów z aparatami, a podrzędny pielgrzym nie ma możliwości przyjrzeć się
niczemu z bliska. Ciągle kolejki, ciągły pośpiech, nagła panika, bo grupa
zniknęła nam z oczu.
Nie ma się też co łudzić, że sami
Polacy na czas tak podniosłego święta porzucą swoje narodowe przywary.
Brutalnie doświadczyliśmy tego w kolejce na Plac Świętego Piotra w nocy przed
kanonizacją, gdy jedna z pań z Polski, tratując wszystkich wokół siebie,
postanowiła dostać się jak najbliżej barierek. Robiła to w tłumie, w który nie
dało się wetknąć nawet szpilki i większość z nas zmuszona była stać na baczność
bez ruchu. Ale wiadomo – niemiły rodak zawsze się znajdzie, choćby wokół niego
było tysiące miłych. Stojący niedaleko nas Anglicy wyrazili nawet
przypuszczenie, że miasta polskie muszą być w tych dniach kompletnie
wyludnione. Tak wielka była to liczba.
Dlaczego warto zostać w domu
Nie dostaliśmy się na Plac, Anglicy
też nie, niekulturalna pani też nie, kilka tysięcy osób czekających za nami - też
nie. Za obrazkiem radosnych sektorów na Placu Świętego Piotra ukryte są tysiące
ludzi w wąskich uliczkach Rzymu, na placach; owinięci w koce, niewyspani,
zmęczeni po nocy spędzonej często bez noclegu, na rzymskim bruku. Obudzili się
wcześnie rano, chcąc zająć miejsce jak najbliżej telebimu, który był tak mały,
że stojąc w dwudziestym czy trzydziestym rzędzie pielgrzymów nie można było nic
dojrzeć. My przeżywaliśmy kanonizację stojąc w połowie Piazza Navona, zmęczeni
nocnym czekaniem w kolejce, bez snu, a także wcześniejszym intensywnym
pielgrzymowaniem po Italii. Nic nie widzieliśmy, pogłos nie pozwalał nam zbyt
wiele usłyszeć. Stojące przed nami wymalowane Ukrainki, gdyby nie zwrócona im
uwaga, przegadałyby całą transmisję uroczystości. O czym rozmawiały? Może o
świętych, nie wiadomo. Może o okularach, które sprzedał im Rumun, żeby potem
ukraść z kieszeni portfel.
Pewnie, że warto było pojechać do
Włoch na kanonizację Naszego Świętego. Warto było pomodlić się we wszystkich
tych niezwykłych miejscach i ofiarować trudy podróży we własnych intencjach. Pielgrzymka
do Rzymu była ostatnią okazją, by podziękować Janowi Pawłowi II za jego
pontyfikat, za jego mądrość, za jego świętość. Każda z tych osób, które były obecne
na Placu Świętego Piotra ma własne doświadczenie związane z Papieżem. Wielu z
nas spotkało go osobiście, inni spotkali się
z nim w jego dziełach, w jego ewangelizacji, w sposobie, w jaki docierał
do każdego człowieka. I tak jak dla niego każdy człowiek był ważny, tak dla każdego pielgrzyma z osobna ważny był Jan
Paweł II – ważniejszy niż wszystkie trudy, które trzeba było znieść. W końcu warto
było tam być, żeby móc kiedyś powiedzieć dzieciom – byłem tam; wykorzystałem
szansę, która być może się więcej nie powtórzy; byłem na kanonizacji Świetego,
którego kiedyś spotkałem osobiście.
Ale cytując SMS, który dostaliśmy z
Polski dzień przed kanonizacją – telewizja
już od rana puszcza archiwalne nagrania, pełno wspomnień o Papieżu. Wzruszyłam
się głęboko, trochę wam zazdroszczę że tam jesteście - trudno uciec od
gorzkiej refleksji, że lepiej byłoby to przeżyć w Polsce. Kto pojechał do Rzymu, licząc na emocje, które nim zawładną, na atmosferę polskiego święta, na wzruszenia,
ten mógł zostać w domu, przed telewizorem. Pielgrzymka to coś więcej – potrzeba
w niej modlitwy, duchowego przygotowania. Bez nich pielgrzym zostaje z folderem
kiepskiej jakości zdjęć, zmęczeniem i złymi wspomnieniami.
Polaku! Jeśli wolisz łatwe i płytkie wzruszenia oraz tani sentymentalizm,
następnym razem zostań w domu. O ile znów zdarzy się taka okazja.
Artykuł na potrzeby małej gazetki parafialnej, ja i mąż
o kurczę. nie wiedziałam, że byliście. chciałam już napisać, że zazdroszczę, ale w sumie.. może wystarczyło ruszyć tyłek, zamiast teraz zazdrościć.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie! Czy warto podążać za modą? Lepiej wybrać niemodę :-)
OdpowiedzUsuń