Można spędzić cały dzień
zastanawiając się, jak opisać książkę bez akcji, bo taką na pozór wydaje się
swoisty traktat Magdaleny Tulli.
Na pierwszy rzut oka jest to bardzo poetycki opis, i tylko opis, miasta; od narodzin do powolnego rozpadu. W to wplecione są pytania o jego naturę – miasto jest jak maszyna, w której wszystko da się wymienić na nowe i naprawić, czy jak drzewo, które, jeśli raz wykiełkowało, w końcu umrze? Mamy tu też poszukiwanie prawdziwej utopii i możliwości przeniesienia jej z deski kreślarskiej na życie ludzi w mieście idealnym; a także wiele innych pytań - filozoficznych, a może i trochę magicznych refleksji o istocie kamienia, dalekich krajach, przemijaniu, przeszłości i przyszłości.
Na pierwszy rzut oka jest to bardzo poetycki opis, i tylko opis, miasta; od narodzin do powolnego rozpadu. W to wplecione są pytania o jego naturę – miasto jest jak maszyna, w której wszystko da się wymienić na nowe i naprawić, czy jak drzewo, które, jeśli raz wykiełkowało, w końcu umrze? Mamy tu też poszukiwanie prawdziwej utopii i możliwości przeniesienia jej z deski kreślarskiej na życie ludzi w mieście idealnym; a także wiele innych pytań - filozoficznych, a może i trochę magicznych refleksji o istocie kamienia, dalekich krajach, przemijaniu, przeszłości i przyszłości.
Ale
co odpowie czytelnik na sugestię, że „Sny i kamienie” jednak zawierają w sobie
akcję? Czy zauważy ją pod przywodzącą na myśl prozę Italo Calvino warstwą słów,
które nadają wszystkiemu zupełnie inny wygląd i znaczenie?
Moim
zdaniem akcja książki to… dzieje ludzkości. Od wiary we własne siły, w Boga, w
wielkich twórców Miasta, którzy każdy element pieczołowicie przemyśleli, od
wielkich form; poprzez „dni na wiele lat naprzód policzone”, wieczny pośpiech,
aż po wielkie pomieszanie, hałas, gaśnięcie gwiazd, smutek z nikąd, rozpacz z
powodu przemijalności, uświadomienie sobie że „twórcy projektów milczą”. „Czy
to możliwe, że nigdy naprawdę nie istnieli?” – takie pytanie pada w końcu z ust
ludzi, którzy nie mają w końcu siły by cokolwiek naprawić ani by wierzyć, że
porządek świata ma sens.
Książka
Magdaleny Tulli emanuje smutkiem i pustką. Ten, kto formułuje opisy w taki
sposób – nie ważne, czy chodzi o miasto, czy świat, czy ludzkość – ma przed
oczami bezcelowość, upadek spowodowany nagle nabytą świadomością, że za
wyznawanymi dotąd wartościami nic nie stoi. Przypomina to trochę atmosferę
Beckettowskiego „Czekając na Godota” – człowiek może próbować nadać swojemu
życiu wartość, ale to tylko pozory; tak naprawdę egzystencja ludzka jest
absurdalna i to świadomość tego faktu wzbudza ból w człowieku i nienawiść do
świata, w jakim żyje.
Miasto
jest więc pretekstem do tego, żeby zastanowić się nad sobą i nad tym, co
dookoła. Świat, który tworzy Tulli, nie jest światem obcym – można go zobaczyć
za oknem, za bramą kamienicy albo w podręczniku historii. Żeby zobaczyć miasto
ze „Snów i kamieni”, nie trzeba jechać do Warszawy, wystarczy przejść się
chodnikiem po miejscach, które się zna najlepiej i spojrzeć na nie inaczej, od
strony tego, ile wydarzeń sprawiło, że wyglądają tak, jak teraz i jak szybko
znikną z powierzchni świata.
Bo zanim czytelnik zdąży choćby obejrzeć się
za siebie, taśma filmu zwija się cała i pojawia się napis: KONIEC.
Czy postmodernizm to twórczy chaos? Gdzie jest miejsce dla postmodernizmu, skoro ponoć nasza kultura dzieli się na romantyczną i pozytywistyczną? Może to my, zagubieni, zmęczeni, jesteśmy ludźmi umierając miast? Czy nie lepiej, zamiast: wątpię, błądzę mówić, pisać: poszukuję, wierzę? I tworzyć miasta, a nie godzić się a ich agonię?
OdpowiedzUsuńCzłowiekowi potrzebna też jest wewnętrzna tragedia, smutek, rozpad i upadek - aby odczuć pełnię człowieczeństwa.
UsuńOczywiście. Ale zawsze warto, trzeba, stanąwszy na krawędzi ciemności, powracać mozolnie do światła. Dla siebie i innych ludzi.
Usuń45 yr old Database Administrator II Aarika Aldred, hailing from Pine Falls enjoys watching movies like ...tick... tick... tick... and Foraging. Took a trip to Strasbourg – Grande île and drives a Optima. prosto ze zrodla
OdpowiedzUsuń